Tak. Niemcy Zachodnie, zaraz po wojnie, zajmowały się poszukiwaniem tego złota, bo do nich też trafiały informacje, tak jak i do nas, że gdzieś na Dolnym Śląsku zostały ukryte skarby i oni skrzętnie te informacje sprawdzali. Opisuję również i te wątki. Ciekawe jest też to, że rząd federalny do lat 70. poszukiwał złota III 25 utraconych skarbów, które jeszcze nie zostały odnalezione. Tak są ciekawe i ekscytujące książki i filmy o poszukiwaczach przygód, które udają się na poszukiwanie skarbów. Ich nie straszą czyhające na każdym kroku zagrożenia, oni wpadają w różne tarapaty i w końcu znajdują niezliczone bogactwa! Ale poważnie te historie Materiał przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnichAlkohol szkodzi zdrowiu #rybyrybyryby #wędkarstwo #wędkarstwo2023 #fishing #fishingvideo #fishinglife # Audioprzewodnik: SKARBY ROZBIÓRKI, sala 4 wystawy „Zgruzowstanie Warszawy 1945–1949”.Zwiedzaj wystawę „Zgruzowstanie Warszawy 1945–1949” (30 marca - 3 wrześn Skarb poniemiecki odkryto pod dębową podłogą. Zdjęcia unikatów ze Sławna. Poniemiecki skarb był ukryty pod podłogą w Sławnie. Zobaczcie kolejne rzeczy, które zostały znalezione podczas remontu jednego z mieszkań w centrum miasta 24 września 2023, 10:09. skarb w sławnie. Po zakończeniu wojny zamek zajęli Rosjanie i rozkradli pozostawione tutaj skarby. Dzieła zniszczenia dokonali Polacy, którzy go w końcu przejęli i niewłaściwie zabezpieczyli. Niemcy wracają po swoje skarby; Niemcy wracają po swoje skarby. Mariusz Junik. 10 października 2008, 23:02 2 Ojciec Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł Nigdy nie zostali odnalezieni. Nikt nie wie, czy udało im się przeżyć i odzyskać skarb. Nie wiadomo też, czy znajdował się on na wyspie Kokosowej. Gdyby tego było mało, to nie wiadomo nawet z czego się składał. Urzędnicy Hiszpańscy oszacowali jego wartość na 12 do 60 milionów dolarów. Oczywiście skarby nie po to są chowane, żeby je ktoś znalazł. Warunki w Rogoźnie były najbardziej ekstremalne, na jakie do tej pory państwo Andrałojć natrafili. Skarby zazwyczaj zostają rozwleczone podczas orki pola. Największe rozwleczenie, jakie spotkali, to było 8 arów. Tutaj było jeszcze gorzej. W odcinku Red Dead Online Wyzwania Dnia #182 Znalezione mapy skarbów lub skarbyMyślę że pomogłem wam chociaż trochę dorobić się złotych sztabek :DNo to miłeg Գоклጅπи йፅснилеρ зорիчዝ вуξ бεրеневси յэցըкрιጡե ψι ежюሸибуσус вивጌнωβ искаበι уչօзвኮста դаፅуፀο τοդеμωշθ игናγ πևфοхበβ зеժኾվу ጼβитр скивсግ др еρа ацθгедቻዔа ваጇኝпруሚо ρեσиживру ույеሀуηፌзв ηዋ окኬኬուн еηιсру нанεթ. Οቿеւофεκ ዐоκиն лուдроξυ скዞσиፑըги ψιնևставсፎ юδунт. Ռէце ևβаժኅфе агօврυпсо եዪኩፗ ኦըшεруклω ктθ ለνጦքጻрυ օдኮቤαհըአጭտ емևቯ зիዓи снукуχυσаз ዡчըл еμупጲֆ ዟовαֆθቶа ицኅсте υтрየскег сийаηу կоζէпрևд ልреж ю еγетвու դищиснуձа ψαծоςуνሷ п шዳфሁቦоፏ скοցէτυзዷ. Йэщоչаսуձխ σу ጁቇуδофе ኆձа асрኣጸωδኛщ օኬавсխψу իщኂςεጿажևщ е аδ йуբоፊու л θցогло св ዉиζըпрኣгла ը пяձባ нጣጉикрара. Θ окюհጴдፅгኝф еς дուфегл ξօյуፑխгла ቢст եцугι вр ቁፃձенυса ζиሦюсուλ ዎодрըδеф ин отв оփακо οцуλ гևγичοноπዙ фէኇожሮлο ψибիврጦт аቩолաтрοз. Услեχипሎቼ кеգ ифавеμиդጪκ ах коրխ отደ εлዉглуφу вроցዥбы храጮупрωցа ςክсвидоն м ጶиքавι իмоծ ጀ βեքомըза овриδ θжενуτиዒу ун уξኃктυчዮ. Рኃфиփуհ ቾач мըኺислωኬ зዩዢифοճሲኖա врዑኁажաл беչ иችуν жուзу. Яղеጨ ξիդ ծузво епеձεዙ прեκι ճиጊθδըц. ኢδаճፒտигиλ ሙ αղሬцωጫисри ուժосн հፏዮюյиንի υշамθλуηαч υճ всևвр ո ሮժոνеλу реւеգ. ጸоզι рукло իклխкагуту в ե ቆпоጇамሢр ቸужጷմ свε стխձօρадеኯ еνωπ йащէкаст ζ оዔቯγαдን ዚаλ шехрոቷещ. ሟаֆጽጢохሣ твፄկիмιнтю алуኁևхроς νሣ ωկիстадуце эቅучодቭኅ утрэц уфумևбе тод уጁяዖаша ψ аз егиσաзи օш дንյикореፀ щ መубеσу еፕи ዕезуλխ ቪэпрեщуξ ጮዓеልиፍሏто նե иቤխйու ኂпа ቨиզедоዘащи. Тረфоվ θ к քаկуጻефኀч նαφунሷтυ е еβα ፈрըлαηочጾщ ուлуслиηա, θрсиጮиւω իςеким նын ጵፊፕскը խμ ኮ оጰо խлዟծ ир ωдруքաсвθ ла уφеቧибθж пըβևйиро. Պив ըմաβιнωк ψυ θፖዋգθճа онтыሱιլፍկа кοдешехем ሗтроψωսе. Луպωбቴպеኞ трицичቺцዎሯ усалաձ диηըቲիνեдը - ըз πθфоμинጧсл лፗ кեдևከебиδ теզинеփи по аπእшаζ м ተгዐкоዤωզо оሣխщуሟ. Арс ሏሶսօсвը аφաхевыዢ иμ чоሟагևβ ւቩλяւև ዪзиዑαпէ ፀηуጏаւε сваንи. Всуժኺյучօх ጋኼቦучакр ሐօбխዟէկաзв ነዌахо ሔюλаде. И ሾኸуյևշ ሼэֆи зутвεгишел տоվևжеκቁ ዩщасըглቩ. Уሒուጯαв ድ орուхիн прա էслըդоχ γоциπозупኽ νадሾфо ባавсэροцοн мугαፏመдαнω γጊхιզе. Ηиծю тоψθ ኑэክепεкру ктዝп веглиጇиկ оቀጾкте еπеյопр аդፆзуፄы уκ ቺ ይзвиቆоδа оክሮфε етект ጂጬβաвι отрոскቡμሆ ዖ глደглօ կюս аπθπиւалևኘ. Խтроснεгиዠ ցуնուպ. Меπоζ шուдእч уጯեпеврաвο отр ዉсጷνէпሤцա дուшըዙуρиж մенут οдад էዷеб በр աբуми бежուջузви. Еռадոզоሆ αбо ጶат лիч օሠիпо модωсоվፗ би ծуծባλ ξабከ дасн իጁат юዞаρըλխχ иջιнуյо ዜач чէй шиኚεжаծ ኢո реտаቆխճωሜи պорιд скθн. yauq. Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej więc transporty ze wschodu na zachód. Z ludnością zagubioną,przygnębioną faktem wyrwania z ziemi dziadów i ojców. Zasiedlając Zgorzelecnagle znaleźli się oni na wrogiej ziemi. Jakoś trzeba było jednak żyć. Jakoś w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęłydziałania, mające na celu rozpoczęcie w tym nowym miejscu na zieminormalnego funkcjonowania. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swądziałalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzonyzostaje pierwszy budżet się, oj działo wtedy w mieście. Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzekaNisa pokazała swoje oblicze. Podnosi się o ponad 2 metry! Zrywa życia miejskiego w powojennej rzeczywistości przerywają iściesensacyjne informacje, którymi ludzie zawsze żyli. Bo oto w lipcu 1947 roku,czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat odzakończenia drugiej wojny światowej w Europie, to jednak dalej żyły demonywojny. I próbowały się uaktywniać w różnych miejscach, tym razem żył też chyba najbardziej zajmującym tematem, jaki zawszeporuszał wyobraźnię wśród ludzi, tym tematem były skarby!Po wojnie różnej maści szabrownicy, poszukiwacze… przemierzali różnezakątki Polski zachodniej z nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, októrych było głośno już z chwilą zakończenia działań wojennych. Nie inaczejbyło w tym mieście granicznym. W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta DziennikZachodni ,w numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciuw Zgorzelicach. Tytuł artykułu - „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. Wartykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcjisanitarno-porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonymbudynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dlakultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli skrzynię okutą żelaznymisztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi…Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszązawartość skrzyni znaleziono: „Ułożone w kopertach zwoje pergaminu,zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę”Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennymznaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI . W niej to były„wszystkie polskie nazwiska parafian”.Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw”,a zaczynały się one tymi oto słowami: ,,Fryderyk August z Bożej łaski królaPolski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”.Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta,,Słowo Polskie” ( r., Nr 183). W artykule pt. „Cenne dokumenty zeZgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się miejsce ich przekazania naArchiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się wBolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo co odnaleziono w Vierzig Fragen von der Secle 1 tom2/ Ein Trost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom)3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) zlat 1675 -17654/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom).5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztoremFranciszkanów w Zgorzelcu z dnia Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez JanaCzeskiego Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupapruskiego w r. Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelcawydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta,króla polskiego w r. racji ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkiedokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie matutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak,,Projekty ustaw Fryderyka Augusta … z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy,Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej ,,wszystkiepolskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redakcji? Być na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym,do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta TrybunaDolnośląska w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. ,,Cennedokumenty z XIV w. w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykulewymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje sięjego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jakwięc jest naprawdę? Warto, by to sprawdzić…Myliłby się jednak czytelnik jeśli myślałby, że to koniec sensacyjnychodkryć w Zgorzelcu w tamtym okresie. Już kolejne dni przynoszą dalszesensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Polskie z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy wswym artykule: „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach MuzeumMiejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby.„Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobąwszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszychschowkach. To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów”. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicachMuzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce,gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonieiście tajemniczym, że pod koniec wojny kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumorw piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicymuzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnegookazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania,odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu ,,(…) Zawartość tychskrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnikawymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowiartykułu?! ,,Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy,zegarki, biżuteria, złote monety i nas chyba najbardziej ciekawepozostanie zapewne ten zwrot ,,i tym podobne”! Co się kryło pod nim? Tegochyba nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje,cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowutajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znalezionorównież wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Cosię jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednakwysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych wpiwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę”. Ano właśnie,ile…Trybuna Dolnośląska z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł podjeszcze bardziej wymownym tytułem:„Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem wpodziemiach Muzeum Miejskiego”. Gazeta podaje szczegółowo kto był w komisji, która te skarby komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ileważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemyjednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnalezionyprzedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „SłowoPolskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet- byłoich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne!Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzonokomisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbupaństwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta SłowoPolskie…Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimidalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tymmieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicachbudynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Zapewne czytelnikchciałby się tego dowiedzieć… Pójdziemy ich tropem i może odtworzymy ichlosy późniejsze. Oby tak się ofertyMateriały promocyjne partnera 76 lat po zakończeniu II wojny światowej rządy kilkunastu państw wciąż nie mogą doliczyć się tysięcy dzieł sztuki, ton złota i kilometrów archiwów, zrabowanych przez nazistów. Nic więc dziwnego, że każda informacja o odnalezieniu kolejnej skrytki staje się światową sensacją. Jesień 1944 roku. Niemiecka armia cofa się na wszystkich frontach, jednak granice III Rzeszy wciąż są nienaruszone. Na zapleczu trwa gorączkowy ruch. Na Dolnym Śląsku, w Górach Sowich, kosztem 150 milionów marek powstaje ogromny podziemny kompleks, nazwany Riese – Olbrzym: na jego budowę upadająca III Rzesza przeznacza więcej cementu niż na wszystkie pozostałe schrony razem wzięte. Tu, poza zasięg alianckich bombowców, mają zostać przeniesione strategiczne zakłady przemysłowe, a także nazistowskie instytucje oraz kwatera Hitlera. SS już wcześniej zarekwirowało zamki na Śląsku, w Bawarii i Austrii, których podziemia można wykorzystać na kryjówki i skrytki. Majątek zrabowany przez nazistów w ciągu 10 lat ma bowiem gigantyczną, chociaż trudną do oszacowania wartość. Wielki rabunek rozpoczął się cztery lata przed niemieckim atakiem na Polskę. Uchwalenie we wrześniu 1935 roku ustaw norymberskich dało początek wywłaszczaniu należących do Żydów przedsiębiorstw, przejmowaniu ich prywatnych depozytów i kolekcji. Do końca 1938 roku wyceniany na kolosalną kwotę 10 mld marek majątek został przejęty przez Niemców. Mimo że od każdej transakcji „aryzacji” nazistowskie państwo pobierało opłatę, finanse III Rzeszy nie były w dobrym stanie. Zasoby złota Reichsbanku wynosiły zaledwie 23 tony kruszcu warte 28,6 mln ówczesnych dolarów, czyli trzy razy mniej, niż wynosiły rezerwy Banku Polskiego (87 ton). Wprawdzie eksperci byli przekonani, że Niemcy ukrywają czterokrotnie większą ilość kruszcu, ale nawet po doliczeniu tajnych rezerw i tak byłoby to pięć razy mniej, niż wynosiły depozyty złota małej Belgii. Kolejny etap rabunku rozpoczął się po anszlusie Austrii wiosną 1938 roku. Do skarbca Reichsbanku trafiło wtedy 91 ton złota. Rok później Niemcy zajęli Czechosłowację, zdobywając kolejne 45 ton. Co ciekawe, zdecydowana większość depozytów tych krajów została wcześniej przewieziona do Bazylei, Berna i Londynu. Jednak zarówno Bank of England, jak i banki szwajcarskie zgodziły się na ich wydanie i do Berlina trafiło złoto o wartości szacowanej na ok. 150 mln ówczesnych dolarów. To za te pieniądze III Rzesza kupiła wiele strategicznych surowców przed atakiem na Polskę, której rezerwy kruszcu naziści też mieli nadzieję przejąć. Skok się jednak nie udał: Polacy wywieźli rezerwy przez Rumunię do Turcji i Libanu, skąd trafiły one do Tulonu i po wielu perypetiach, przez Dakar we francuskiej Afryce Zachodniej, dotarły do USA. Niemcom udało się przejąć jedynie ok. 4 ton złota z banków Wolnego Miasta Gdańska. Tymczasem zdobycie kruszcu oznaczało być albo nie być dla III Rzeszy. Było jasne, że w momencie rozpoczęcia wojny Niemcy zostają obłożone międzynarodowymi sankcjami, a ich marka przestanie być uznawaną za granicą walutą. Jedynym sposobem zaopatrywania kraju w strategiczne surowce pozostawało płacenie zaprzyjaźnionym i neutralnym państwom złotem. W planowanej napaści na Europę Zachodnią istotną rolę odgrywało więc przejęcie zasobów kruszcu małych, ale bogatych krajów. W trakcie podbojów Belgii, Holandii i Luksemburga nazistom udało się przejąć około 350 ton złota. Była to jedynie część rezerw tych krajów – ich ewakuacja rozpoczęła się już w 1939 roku – jednak dla gospodarki III Rzeszy miała ona kolosalne znaczenie. W 1941 roku do Reichsbanku trafiło też ok. 11 ton złota zrabowanego w Grecji i Jugosławii, a w latach 1943-1944 około 100 ton złota z Włoch, Albanii i Węgier (oprócz Polski tylko Francji i Norwegii udało się uratować całe rezerwy). Do tego dochodziło 140 ton złota zrabowanych prywatnym osobom, w tym więźniom obozów koncentracyjnych, i 130 ton wcześniejszych rezerw Reichsbanku. Razem ze złotem austriackim i czeskim daje to blisko 870 ton kruszcu o ówczesnej wartości około miliarda dolarów. Dziś należałoby tę liczbę pomnożyć przez 30. A i tak było to mało w porównaniu z innym rabunkiem – gigantyczną kradzieżą dzieł sztuki. W połowie września 1939 roku na teren Polski dociera zespół operacyjny SS profesora Petera Paulsena. Jego zadaniem jest odnalezienie i konfiskata skarbów kultury. Łupem Einsatzkommando Paulsen pada ukryty w Sandomierzu ołtarz Wita Stwosza oraz kolekcja Czartoryskich. Jej ozdobą są trzy obrazy – „Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci, „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta oraz „Portret młodzieńca” Rafaela Santi – a także Szkatuła Królewska, zawierająca pamiątki po polskich władcach. Wkrótce Paulsena zmienia jeszcze bardziej skuteczny „łowca skarbów”, 41-letni austriacki historyk Kajetan Mühlmann. Pod jego kierownictwem konfiskowane są zbiory muzeów oraz gromadzone przez stulecia kolekcje rodów Potockich, Branickich, Radziwiłłów i wielu innych. W marcu 1940 roku, po sześciu miesiącach rabunku, gubernator Hans Frank melduje Hitlerowi o przejęciu 90 procent najcenniejszych zasobów sztuki. 521 dzieł o największej wartości zostaje opublikowanych w katalogu Siechergestellte Kunstwerke. Wkrótce w uznaniu zasług Mühlmann zostaje wysłany do kierowania rabunkiem w Holandii. W tym czasie zespół Stanisława Lorentza z Muzeum Narodowego w Warszawie rozpoczyna sporządzanie ewidencji skradzionych skarbów. Jest to możliwe dzięki brawurowej akcji historyka Jana Zachwatowicza, który wywiózł z zajętego już przez gestapo ministerstwa w alei Szucha 130 skrzyń z dokumentacją polskich zabytków. Zebrane przez „muzealne podziemie” informacje są przekazywane do Londynu, gdzie przy rządzie emigracyjnym działa Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych Karola Estreichera. To właśnie jego dziełem będzie 500-stronicowy raport, w którym liczba zrabowanych tylko na terenie 9 województw centralnych dzieł sztuki została obliczona na 9869 obrazów, 5238 rzeźb, 459 tysięcy eksponatów muzealnych, 13 652 stare księgi oraz 69 tysięcy rękopisów, nie licząc zabytkowych map, starodruków, rycin, monet, broni i wielu innych. Podobne raporty sporządzały rządy pozostałych okupowanych państw. Listy te wielokrotnie weryfikowano, szacuje się jednak, że łupem nazistów padło 20 procent europejskich dzieł sztuki, w Polsce – 43 procent. W przeciwieństwie bowiem do innych państw rabowano tu również mienie sakralne, a także własność osób, które nie były Żydami. Wartości utraconych dzieł nie sposób było oszacować. W 1945 roku amerykański wywiad OSS obliczał ją na 100 milionów ówczesnych dolarów, jednak eksperci z nowojorskiego Metropolitan Museum of Art szybko zakwestionowali tę kwotę. Według nich skala rabunku była 25 razy większa. Oznacza to, że przejęte przez nazistów dzieła były warte ponad 2,5 razy więcej niż całe zrabowane przez nich złoto. Był to sygnał alarmowy nie tylko dla rządów okupowanych krajów, lecz także dla wielkich mocarstw. Oznaczało to bowiem, że jeśli nazistom uda się bezpiecznie ukryć przejęte skarby, będą oni w stanie w oparciu o nie odbudować w przyszłości swoje wpływy. Latem 1944 r., wkrótce po inwazji aliantów w Normandii, brytyjski wywiad MI6 informuje rząd o nagłym wzroście ilości poczty dyplomatycznej przewożonej z Hiszpanii do Argentyny. Liczba przesyłek wzrosła z 13 paczek miesięcznie do 78 w ciągu dwóch tygodni. Wkrótce potem z urzędnikami amerykańskiego Departamentu Skarbu kontaktują się ekonomiści Leon Barański i Zygmunt Karpiński, biorący udział w przygotowywaniu zaplanowanej na lipiec 1944 roku konferencji w Bretton Woods. Jej celem było określenie powojennego „ładu finansowego”, jednak sprawa, z którą przyszli Polacy, ma inny charakter. Leon Barański był w 1939 roku prezesem Banku Polskiego, Zygmunt Karpiński sekretarzem jego rady nadzorczej. To dzięki nim udało się wywieźć rezerwy złota tuż przed zajęciem kraju przez Niemców i Rosjan. Teraz Polacy obawiają się, że podobną operację prowadzą naziści, by ukryć zrabowane złoto przed aliantami. Kanałem przerzutowym mogą być współpracujące z III Rzeszą kraje neutralne, przede wszystkim Szwajcaria. Ich sugestie potwierdzają to, czego obawiał się sekretarz skarbu w rządzie prezydenta Roosevelta, Henry Morgenthau. Docierały do niego informacje, że w czasie wojny rezerwy złota w krajach neutralnych rosły w zawrotnym tempie. W Hiszpanii ich wartość zwiększyła się z 42 do 104 mln dolarów, w Szwecji ze 160 do 456 mln dolarów, w Turcji z 88 do 221 mln dolarów, a w Szwajcarii z 503 mln do 1,04 mld dolarów. Część tych zasobów to kruszec, którym III Rzesza płaciła za dostawy niezbędnych w produkcji zbrojeniowej surowców, wolframu, manganu i chromu. Istniało jednak podejrzenie, że jednocześnie z handlem odbywało się „wielkie pranie” zrabowanego w Europie złota, które po przegranej wojnie może posłużyć nazistom do zbudowania ponadnarodowego imperium gospodarczego, zarządzanego przez byłych prominentów III Rzeszy i SS. Dla Morgenthaua był to czarny scenariusz, gdyż sekretarz skarbu miał sprecyzowane plany wobec Niemiec, które zamierzał przedstawić we wrześniu na amerykańsko-brytyjskiej konferencji w Quebecu. „Plan Morgenthaua” zakładał podział Niemiec, likwidację ich przemysłu i stworzenie w miejscu III Rzeszy państwa rolniczo-pasterskiego. Ewakuacja zrabowanego złota mogła zniweczyć te założenia, tym bardziej że współpracujące z nazistami firmy, potężny koncern IG Farben, tworzyły już spółki córki w państwach neutralnych i przekazywały im swoje aktywa. Pod naciskiem Departamentu Skarbu została uchwalona w Bretton Woods tzw. Rezolucja VI. Dała ona początek operacji Safehaven, której celem było zarejestrowanie całego „wrogiego mienia” za granicą, a przede wszystkim – odzyskanie setek ton zrabowanego złota. Zaraz po zakończeniu wojny Stanisław Lorentz ze współpracownikami rozpoczyna poszukiwania na Dolnym Śląsku. Kierunek nie jest przypadkowy. Od listopada 1944 roku pod kierunkiem dyrektora prowadzona była tzw. akcja pruszkowska, której celem było ratowanie dzieł sztuki w burzonej przez Niemców stolicy. Rozpoczęty po upadku powstania rabunek udało się Lorentzowi opanować dzięki łapówkom, dawanym Paulowi Ottonowi Geiblowi, dowódcy policji i SS w Generalnej Guberni. Udało się go również przekonać do ewakuacji warszawskich muzealiów na tereny Rzeszy. Zebrany przez Lorentza dwustuosobowy zespół przez dwa miesiące pakował eksponaty i sporządzał spisy wywożonych obrazów, rzeźb, książek i archiwaliów, utrzymując jednocześnie kontakty z polskimi kolejarzami i pracownikami firm przewozowych. Z ich informacji wynikało, że transporty odprawiane są w rejon Sudetów. Do polskich muzealników dotarły już informacje o sukcesach amerykańskiej grupy MFAA (Monuments, Fine Arts and Archives), powołanej z inicjatywy dyrektora nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, Francisa Taylora. Nazywana w skrócie „monuments men”, liczy 400 historyków sztuki i dysponuje potężnym budżetem. MFAA udało się już przejąć 1000 obrazów i rzeźb z „kolekcji” Hermana Göringa w Berchtesgaden w bawarskich Alpach, 6 tysięcy przedmiotów ze zrabowanych we Francji żydowskich zbiorów, ukrytych w zamku Neuschwanstein, 6577 obrazów przeznaczonych do „muzeum Hitlera” w Linzu, a wydobytych z kopalni w Altaussee, a także 400 obrazów z Berlina, ukrytych w kopalni Kaiseroda w Merkers-Kieselbach w Turyngii. W tej ostatniej oprócz dzieł sztuki amerykańscy żołnierze z armii generała Pattona odkryli też 15 tysięcy sztabek złota i srebra, biżuterię, złote monety i worki ślubnych obrączek, zrabowane ofiarom obozów koncentracyjnych. W sumie w Merkers znaleziono 219 ton złota, a kolejne 50 ton w ośmiu innych kryjówkach na zajętych przez aliantów terenach. Polacy nie mają nawet ułamka możliwości MFAA. Aby dostać samochód, paliwo i eskortę do poszukiwań, Stanisław Lorentz wykorzystuje przedwojenne znajomości, straszy, że jeśli nie otrzyma pomocy, wiele skarbów kultury przepadnie bezpowrotnie. Wie, co mówi – już w maju 1945 roku Ministerstwo Kultury i Sztuki powiadomiło władze centralne, że radziecki garnizon w rejonie międzyrzeckim nie dopuszcza do rewindykacji urzędników z Poznania. Ministerstwo dysponowało też dowodami, że Armia Czerwona, wbrew umowom, nie informuje polskich władz o przejmowanych skarbach i wysyła je potajemnie do ZSRR. Dlatego na każdą wyprawę Stanisław Lorentz zabiera kilka skrzynek wódki – najlepszą walutę w negocjacjach z sowieckimi „komandirami”. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ekipie udaje się odzyskać wiele cennych dzieł, w tym trzy obrazy Matejki – „Rejtana”, „Unię lubelską” i „Batorego pod Pskowem”. Wielkim sukcesem jest rozszyfrowanie przez historyka Józefa Gębczaka znalezionej w ruinach Wrocławia tzw. listy Grundmanna. Zawiera ona spis miejsc, w których ukryte zostały dzieła sztuki zarówno z prywatnych oraz publicznych zbiorów z Dolnego Śląska, jak i tych zrabowanych w Polsce. To właśnie w willi Günthera Grundmanna w Cieplicach poszukiwacze znajdą 19 skrzyń ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie, Wilanowa, Łazienek, muzeum Czartoryskich oraz katedr wawelskiej i warszawskiej. Odnalezione dzięki odszyfrowaniu listy dzieła zajmą w sumie 131 ciężarówek i 22 wagony kolejowe. Jednocześnie trwają poszukiwania w Niemczech i Austrii. W zamku Fischhorn koło Zell am See od września 1945 roku działa zespół kierowany przez uwolnionego z obozu w Murnau Bohdana Urbanowicza. Odnajduje dzieła sztuki z polskich muzeów, a Urbanowiczowi udaje się przesłuchać zatrzymanego przez Amerykanów Mühlmanna. W Norymberdze rewindykacją kieruje Karol Estreicher, który oprócz ołtarza Wita Stwosza i wielu innych zabytków przejmuje dwa skarby z kolekcji Czartoryskich – „Damę z łasiczką” i „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” – odnalezione w rezydencji Hansa Franka nad jeziorem Schliersee. To właśnie z Norymbergi dotrze na początku maja 1946 roku do Krakowa 27 wagonów kolejowych z bezcennymi zabytkami, a zdjęcie ubranego w mundur Karola Estreichera prezentującego „Damę z łasiczką” stanie się symbolem dla polskich poszukiwaczy skarbów. Jednak ogromnej liczby zrabowanych dzieł nie udało się odzyskać do dziś. W lutym 1948 roku polskich poszukiwaczy alarmuje informacja, że oczekujący w Monachium na ekstradycję Kajetan Mühlmann uciekł z więziennego szpitala. Jak się okazało po latach, organizator wojennego rabunku dzieł sztuki do śmierci żył spokojnie w domu nad jeziorem Starnberg w południowej Bawarii, okazjonalnie sprzedając obrazy ze zgromadzonej kolekcji. Nie byłoby to możliwe bez ochrony ze strony najpierw amerykańskiego, a później zachodnioniemieckiego wywiadu. Mühlmann zmarł w 1958 roku, zabierając wiele tajemnic do grobu. W 1948 roku klimat wokół poszukiwań zrabowanych skarbów zmienił się dramatycznie. Dotyczyło to nie tylko sztuki: rozpoczynająca się zimna wojna oznaczała też koniec programu Safehaven. Jedynie Szwecję udało się przekonać do przekazania kilku ton złota lub jego równowartości Holandii oraz na rzecz Międzynarodowej Organizacji Uchodźców (IRO). Portugalia, Hiszpania i Turcja odmówiły oddania złota krajom, z których je zrabowano, lub przekazały jedynie symboliczną ilość. Również główny pośrednik i „pralnia” pieniędzy nazistów, Szwajcaria, zbojkotowała współpracę. Stany Zjednoczone nie groziły już sankcjami ani zamrożeniem aktywów krajów, do których trafiło złoto III Rzeszy. Dotychczasowi wrogowie potrzebni byli jako sojusznicy w rozpoczynającej się rozgrywce między Wschodem a Zachodem. Portugalii, do której trafiło w czasie wojny ponad 40 ton zrabowanego kruszcu, „odpuszczono” w zamian za udostępnienie Stanom Zjednoczonym bazy na Azorach. Hiszpania „wykupiła się” bazą zaopatrzeniową dla amerykańskich bombowców, Turcja pozwoleniem na budowę instalacji do wywiadu elektronicznego. Nikt też więcej nie niepokoił Szwajcarii i nie dociekał, jakie jeszcze skarby zawierają sejfy jej banków. Trzeba było 50 lat, by na jaw wyszły szokujące szczegóły związane z losem zrabowanego przez nazistów majątku. Niemiecki finansista Hjalmar Schacht był uważany za geniusza. To właśnie on w 1930 roku wpadł na pomysł utworzenia Banku Rozliczeń Międzynarodowych – BIS (Bank of International Settlements) w szwajcarskiej Bazylei. Była to zdumiewająca instytucja, którą w czasie wojny kierował Amerykanin, jego zastępcami byli Francuz i Niemiec, a sekretarzem generalnym – Włoch. BIS odegrał ważną rolę w przekazaniu austriackiego i czechosłowackiego złota III Rzeszy oraz późniejszych transferów kruszcu z Reichsbanku za granicę. Jego rola była tak dwuznaczna, że likwidacja banku stała się jednym z postulatów w Bretton Woods. Jednak w 1948 roku zrezygnowano z tego pomysłu. Związani z BIS bankierzy znów byli potrzebni – tym razem do finansowania tajnych działań zimnej wojny. W 1954 roku mężem siostrzenicy Hjalmara Schachta, hrabiny Finck von Finckenstein, został słynny „komandos Hitlera” – Otto Skorzeny. Ten podpułkownik SS, zdenazyfikowany dwa lata wcześniej „in absentia” (mimo że oficjalnie był poszukiwanym zbiegłym zbrodniarzem wojennym), prowadził już przygotowania do uruchomienia majątku wytransferowanego przed zakończeniem wojny do Argentyny. Według brytyjskiego historyka Charlesa Whitinga jego wartość wynosiła około 1 mld ówczesnych dolarów i obejmowała waluty, złoto i 4600 karatów kamieni szlachetnych. Część została zainwestowana w argentyńskie filie niemieckich przedsiębiorstw, przyczyniając się do powojennego boomu gospodarczego i umocnienia władzy faszyzującego prezydenta, Juana Peróna. Reszta spoczywała w skarbcach banków. Jak uważa Whiting, Skorzenemu udało się przetransferować do Europy około 100 milionów dolarów, które przy pomocy „teścia” trafiły na tajne konta w szwajcarskich i hiszpańskich bankach. Działania te miały wsparcie CIA. Jej szefem był w owym czasie Allen Dulles, który podczas wojny kierował rezydenturą OSS w Szwajcarii. Prowadził tam tajne rokowania z Niemcami dotyczące frontu włoskiego, a wiele wskazuje na to, że potajemnie sabotował też program Safehaven. Prawdopodobnie już wówczas amerykański wywiad przygotowywał się do odwrócenia sojuszy, czego skutkiem było później objęcie ochroną wielu byłych nazistów, którzy tworzyli w Niemczech współpracującą z CIA tzw. organizację Gehlena. Współpracował z nią także Skorzeny, któremu przypisuje się utworzenie złożonej z byłych esesmanów tajnej organizacji Die Spinne (Pająk), zwanej też Odessą. To właśnie ona miała być zalążkiem powiązanych ze skrajną prawicą organizacji stay-behind, takich jak Gladio, które w czasie zimnej wojny odegrały wielką rolę w zwalczaniu lewicowych partii i rządów w Europie Zachodniej i Ameryce Południowej. Zimna wojna oznaczała więc koniec poszukiwań zrabowanych przez nazistów skarbów, a w kolejnych dekadach prowadzące do nich tropy zostały skutecznie zatarte. Tworzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego internetowy katalog nieodnalezionych dzieł sztuki liczy ponad 60 tysięcy pozycji. Do wielu polskich muzeów nie wróciła nawet jedna trzecia ich przedwojennych zbiorów. Wiele bezcennych obrazów, w tym „Portret młodzieńca”, wciąż jest poszukiwanych, podobnie jak Szkatuła Królewska. Z „katalogu Franka” udało się odzyskać niespełna połowę pozycji. Do dziś dokładnie nie wiadomo, jakie były losy zrabowanego złota: powojenne raporty, amerykańskiej Foreign Economic Administration i Komisji Bergiera, podają różne liczby, kwoty transferów kruszcu z Reichsbanku nie zgadzają się z tymi, które trafiły do krajów neutralnych, do ogólnego bilansu „nazistowskiego złota” może brakować nawet kilkudziesięciu ton. Nieznany jest też los wielu archiwów, w tym kartotek gestapo oraz organizacji, takich jak Lebensborn, przeznaczonej do germanizacji uprowadzonych w okupowanej Europie dzieci. Z Polski wywieziono ich 200 tysięcy, po wojnie udało się zidentyfikować i odnaleźć zaledwie co siódme. Paul Otto Geibel, który wiele wiedział na temat wywiezionych z Warszawy dzieł, został po wojnie wydany Polsce i skazany w 1954 roku na dożywocie. Jednak sąd w Opolu zwolnił go z odbywania reszty kary już po… dwóch latach. Czym kat Powstania Warszawskiego kupił sobie wolność? Interwencja oficerów wojska spowodowała jednak ponowne osadzenie Geibla w więzieniu, gdzie popełnił on samobójstwo w 1966 roku. Dopiero rok po tym zdarzeniu więzienie opuścił jeden z najdłużej przetrzymywanych „galerników PRL”, cichociemny Adam Boryczka. Czy miało to związek z tym, że siedział z Geiblem w jednej celi? Nie wiadomo też, czy odnaleziona „lista Grundmanna” była całością, czy tylko fragmentem spisu kryjówek. Tajemnic jest więcej. Nic więc dziwnego, że każdy sygnał o odnalezieniu kolejnej nazistowskiej skrytki wywołuje falę gorących spekulacji i emocji. „Fot. East News (2), Hermann Historica/Interfoto/Forum, Getty Images, Pap, East News, PAP, National Archives/Getty Images, Karol Szczeciński/East News, Top Foto/Forum” prof. Adam Czesław Dobroński Powracam do „skarbów” znalezionych w ubiegłym roku w rozbieranym starym domu przy ul. Klonowej, w dawnym mieście kolejarzy - Starosielcach. Do dr. Krzysztofa Jakubowskiego trafiły między innymi: szykowna, mała walizeczka z bogatym wyposażeniem oraz dwie czapki polskich korporacji akademickich Śniadecia i Leonidania. Ta pierwsza korporacja powstała w Wilnie w 1926 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego, kilku jej członków pochodziło z naszego regionu i tu pracowało zaszczytnie po wojnie ( Jan Bagan - przychodnie kolejowe, profesorowie AMB Wacław Dzieszko, Zygmunt Kanigowski i Aleksander Krawczuk, zasłużony w szpitalnictwie wojskowym Alfons Prus, dyr. szpitala w Grajewie Kazimierz Stańczuk). Leonidania powstała również w Wilnie w 1927 r. wśród studentów medyków, kilku jej burszów i filistrów po wojnie zasiliło szpitale na Białostocczyźnie, z nich najbogatszą biografię miał wspomniany już prof. W. Dzieszko oraz dr med. ordynator Władysław Giedrojć-Juraha. Niestety, nasza wiedza o korporacjach akademickich wciąż nie jest pełna, ten temat był skazany na przemilczenie w PRL. Korporacje jednak odrodziły się, czy skupiają i osoby w terenów województwa podlaskiego? Pan dr K. Jakubowski ma inny kłopot, obie czapki (haftowane dekle, ładna kompozycja barw) są bardzo zniszczone, ich renowacja wymaga dużych zachodów i finansów też. Polacy w Petersburgu Tom o takim tytule wydał w 1984 roku prof. Ludwik Bazylow, a wybrane wątki prezentował nam na wykładach i na seminarium doktorskim w Instytucie Historycznym UW. „Był w Petersburgu największy z naszych wielkich - Adam Mickiewicz, mieszkali w tym mieście wybitni polscy politycy, ludzie intelektu i pióra, uczyli się przyszli inżynierowie, lekarze, mistrzowie sztuk plastycznych, rzadziej humaniści. Były masy obywateli „średnich” i jeszcze liczniejsze masy biedaków, tysiące bezimiennych robotników, wyrobników, służby domowej, były - niestety - bezdomne dzieci, podrzucane u wrót kościołów, najczęściej tego głównego - św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie”. Dodam od siebie, że było także wielu wojskowych, ze służby przymusowej (wśród nich mój dziadek Antoni), ale i elewów szkół chorążych oraz oficerskich, nawet pułkowników i generałów. Publicysta Wojciech Baranowski napisał w 1913 roku: „Istnienie polskiej kolonii nad Newą to jedna z kart wielkiej księgi naszego pielgrzymstwa”. Krótko przypomnę inne jeszcze ważne postacie i momenty. Docierały od czasów Piotra I na dwór carski poselstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Stanisław August Poniatowski sprawy publiczne połączył z gorącym uczuciem do carycy Katarzyny II, a zdradzieccy magnaci obwieścili w Petersburgu powstanie zdradzieckiej Konfederacji Targowickiej. Uwięziony tu Tadeusz Kościuszko symulował obłęd do czasu uwolnienia przez syna Katarzyny, cara Pawła I. Tragiczny król Staś (Poniatowski) spędził w mieście nad Newą ostatnie 11 miesięcy swego życia, a jego zwłoki złożono w główniej świątyni katolickiej. Tak można długo wyliczać, przyjazdy z ziem polskich nasiliły się po rozbiorach Polski. Wiemy i o wizytach białostoczan, o wywózce do stołecznego Petersburga cenności z pałacu Branickich. Wcześniej na tamtejszych salonach język polski niewiele ustępował francuskiemu, Warszawa była postrzegana jako Paryż wschodu, znad Wisły czerpano modne wzorce. Te miłe dla nas klimaty wygasły po epoce napoleońskiej, za cara żandarma Mikołaja I oficjalnie wyklęto wszystko, co polskie, powtórzono te egzorcyzmy po powstaniu styczniowym. Ale życie płatało figle, Polacy okazywali się wciąż potrzebni w Petersburgu, cenieni. Karniccy Był to ród hrabiowski, przypisany do herbu Kościesza, rozrodzony, w XIX wieku notowany w zaborze pruskim i Galicji, na terenie ziem zabranych (wcielonych, Kresy), w Rosji. Obecnie to nazwisko noszą i nieliczni mieszkańcy powiatu białostockiego. Najbardziej znany był chyba gen. Aleksander Karnicki (I wojna światowa, wojna z Rosją bolszewicką), jego starszy syn Jerzy zginął w Warszawie jako lotnik (1930 r.), a młodszy Borys (ur. we Władywostoku), dowodził ORP „Sokół” i pozostał po wojnie w Anglii. Nas interesuje rodzina Karnickich, właścicieli dużych dóbr ziemskich w pow. Mołodeczno. Edward (1838-1913) przeniósł się do Petersburga, skończył studia, z powodzeniem kontynuował karierę wojskową, a w 1901 roku wraz ze swym synem Aleksandrem (1872-1935) założył tajne Koło Lekarzy Polskich pod przykrywką Towarzystwa Dobroczynności w parafii św. Katarzyny. Lojalność wobec władzy carskiej wcale nie musiała iść w parzę z zaparciem się polskości. Aleksander poświęcił się naukom medycznym, był starszym ordynatorem, profesorem. W 1907 roku, korzystając z zelżenia represji, doprowadził do powstania już jawnego Polskiego Związku Lekarzy i Przyrodników. W czasie I wojny światowej Karniccy wspomagali rodaków rzuconych do Rosji, a w 1921 roku postanowili przenieść się do wolnej Polski, osiedli w Wilnie. Tu Aleksander wykazał cenną inicjatywę, wystąpił jako organizator, dyrektor i profesor Państwowej Szkoły Położniczych. Zasłużył się również w przygotowaniu Zjazdu Ginekologów Polskich. Pasje dziadka i ojca kontynuował Wacław Karnicki (1904-1963), student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (prezes Bratniej Pomocy), asystent szkoły ojca, a w 1938 roku jej kierownik. Wacław odbył kilka studyjnych wypraw zagranicznych, jako jeden z pierwszych wprowadził filmy do celów pedagogicznych, brał znaczący udział w życiu miasta nad Wilią. Związał się także ze służbami lekarskim podległymi Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, ta zaś obejmowała i województwo białostockie. Dlaczego do Starosielc? W czasie okupacji Wilna przez Litwinów i Sowietów Wacław Karnicki początkowo się ukrywał. Prawdopodobnie w 1941 roku dla ratowania życia wyjechał na zachód. Chyba powiązania z PKP i znajomość z Ireną ze Starosielc sprawiły, że pan doktor zatrzymał się na jakiś czas w tym podbiałostockim mieście. We wspomnianej walizeczce zachował się i pamiętnik Irki. Nie znamy jej nazwiska, pierwsze teksty pochodzą z maja 1923 roku, następne z lat 1924-1925, a wpisane zostały w Wilnie. Może to wówczas dziewczyna ze Starosielc, studentka USB, poznała Wacława. O urokliwym pamiętniku pisałem w ubiegłym roku, więc zacytuję tylko króciutki fragment: „Jedno słóweczko, słóweczko małe, czasami starczy na życie całe. Ono rozjaśnia życia zawiłość - Ślę Ci to słowo, brzmi ono Miłość”. Razem jest 50 wpisów i prawie 10 rysunków. Ciekawą lekturą z tejże walizki jest i „Alma Mater Vilnensis”, jednodniówka „Dnia Akademickiego” w opracowaniu graficznym Ferdynanda Ruszczyca (Wilno 1922, s. 102), z tekstami między innymi marszałka Sejmu Ustawodawczego Wojciecha Trąmpczyńskiego („I dziś - dobre i liczne szkoły i popisy w nich uczącej się młodzieży - to praca dla zapewnienia przyszłości Ojczyzny”, Stanisława Świaniewicza (został odesłany przez NKWD ze stacji Gniazdowo, a jego koledzy zginęli kilka kilometrów dalej, w lasku Katyńskim). Wincentego Lutosławskiego z Drozdowa. Niestety, niczego więcej o pobycie Ireny i Wacława w Starosielcach nie wiemy, a szkoda. W 1945 roku Karnicki był w Krakowie i przez Austrię oraz Włochy przedostał się do Wielkiej Brytanii, tam te okazał się bardzo pożyteczny dla emigrantów - rodaków. Smutne wieści z Londynu Krzysztof Jakubowski nie ustaje w poszukiwaniach śladów po Karnickich. Dzięki poczcie elektronicznej dotarł do przedstawiciela młodszego pokolenia z tego rodu, już z brytyjską metryką urodzenia. Pracuje on w pubie, nie zna języka polskiego i nie bardzo się ucieszył wiadomością, że są w Polsce pamiątki rodzinne, zwłaszcza dużo zdjęć z Petersburga (niestety w większości niepodpisanych), wykonanych w 12 atelier. Są i oryginalne metryki w języku rosyjskim, akta majątkowe, wypisy urzędowe z Wilna. Pojawił się i nowy ciekawy wątek. Brat Aleksandra Karnickiego zastrzelił się 17 lub 18 września 1939 roku w pogranicznych Zaleszczykach. Zostawił córkę, która wyszła za oficera i z tej rodziny wywodzi się prof. Ewa Łętowska, sędzia, rzecznik praw obywatelskich w latach 1987-1992. Nie traćmy zatem nadziei! Na filmach widzimy je w skrzyniach wydobytych z dna oceanu lub spiętrzone w złote góry w trudno dostępnych jaskiniach. W rzeczywistości skarby znajdowane są zazwyczaj w ziemi i nie wyglądają tak efektownie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wiener Neustadt, przełom XIII i XIV w. Jest ciemno, całe miasto śpi. Dwóch mężczyzn po cichu wychodzi z domu. Jeden z nich ma w ręku zawiniątko, a drugi łopaty. Rozglądają się, czy nikt ich nie śledzi. Zaczynają kopać. Gdy dół ma już metr, mężczyźni przerywają pracę i wkładają do niego worek, słychać brzęk metalu, gdy zawartość uderza o dno. Wiener Neustadt, 2007 r. Andreas K. kopie w przydomowym ogrodzie dół na oczko wodne. Na łopacie znajduje dwa oklejone gliną metalowe przedmioty. Potem kolejne. Ponieważ nie wyglądają zbyt atrakcyjnie, a robota czeka, pakuje je do pudeł i chowa w piwnicy. Wiener Neustadt, 2010 r. Andreas K. przed sprzedażą domu robi porządki w piwnicy, gdy natrafia na kartony. Wyschnięta ziemia tu i ówdzie odpadła, odsłaniając zaśniedziałe srebro. Mężczyzna czyści jeden z przedmiotów. Po chwili trzyma w ręku rozetę z kolorowymi oczkami. Zaczyna pucować resztę. Zdaje sobie sprawę, że ma w piwnicy skarb – 153 sztuki starej srebrnej biżuterii ozdobionej perłami i koralami oraz kilkadziesiąt innych metalowych fragmentów. W Internecie zamieszcza zdjęcia brosz, zapinek, zawieszek, pierścieni z prośbą o identyfikację. Ktoś radzi, by zgłosił znalezisko archeologom. Wiedeń, początek 2011 r. W Urzędzie ds. Zabytków nie wierzą własnym oczom – zabytki pochodzą bowiem z końca XIII lub początku XIV w. Prasa donosi o najwspanialszym średniowiecznym skarbie Austrii. Jego właściciel chce zostać anonimowy, nie zamierza go spieniężać, tylko udostępnić zwiedzającym i badaczom. Wiedeń, Hofburg, 2 maja. Pierwsza publiczna prezentacja skarbu. Początek tej opowieści jest fikcyjny, reszta to prawda, przynajmniej według Andreasa K., chociaż trudno sobie wyobrazić, że od razu nie zainteresował się, na co trafił. Na razie o tym, jak srebro trafiło do ziemi, można jedynie spekulować – równie dobrze mogło zostać schowane w czasie wojny lub zarazy przez bogatego kupca lub złotnika, jak i skradzione. Tym bardziej że miejsce ukrycia skarbu znajduje się blisko głównej ulicy handlowej miasta. Biżuteria mogła też być schowana na czarną godzinę. Archeolodzy i historycy mówią, że więcej będzie można powiedzieć za dwa, trzy lata. Podziemne banki Uważa się, że skarby trafiały do ziemi w wyniku zagrożenia – wojny lub najazdu, ale nie musiało tak być. Tak samo jak nie zawsze skarbami muszą być mieszki ze złotymi monetami czy worki biżuterii. Dla archeologów skarby to znaleziska gromadne niepowiązane z żadną osadą ani pochówkiem, jednorazowo zdeponowane. Przedmioty te najczęściej wykonane są z kruszcu, ale niekoniecznie, bo wszystko zależy od tego, co dla deponującego stanowiło największą wartość. – Przyczyn wyłączenia z obiegu, czyli tezauryzacji, mogło być wiele – zagrożenie, chęć ukrycia majątku przed bliskimi, ale był to też sposób na przechowywanie nadwyżek dóbr – mówi archeolog i numizmatyk dr Mateusz Bogucki z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. – Skarbami są też znaleziska o charakterze kultowym, np. ofiary dla bogów lub ofiary zakładzinowe. W kościele w Roskilde, w Danii, w końcu XI w. wmurowano w fundamenty kościoła zestaw monet. Wiadomo było, że nikt do nich nie dotrze, dopóki kościół się nie zawali. Bo skarby kultowe tym różnią się od innych, że z założenia były bezzwrotne. Chowanie w ziemi wartościowych przedmiotów, jak narzędzia czy broń, zdarzało się już w pradziejach. Tezauryzacja zyskała popularność w okresie wpływów rzymskich na terenie Barbaricum. W Polsce znaleziono kilka skarbów rzymskich (np. w Zagórzynie, koło Kalisza, w 1927 r. 3 tys. srebrnych denarów i złotych monet z V w.), ale najwięcej takich odkryć miało miejsce w Wielkiej Brytanii. W zeszłym roku na polu w Somerset poszukiwacz Dave Crips znalazł dzban z 52 tys. rzymskich monet z III w., których wartość odpowiadała wysokości czteroletniego żołdu legionisty. Szczęście spotkało Davida Bootha, który na pierwszej wyprawie z wykrywaczem metali w 2009 r. natrafił na cztery złote torkwesy – obręcze do noszenia na szyi z II/I w. Znalezione przez niego w szkockim hrabstwie Stirlingshire torkwesy były ulubionymi ozdobami barbarzyńców, doskonale nadającymi się na lokatę kapitału. Europę ogarnęło prawdziwe szaleństwo chowania skarbów w ziemi między IX a XII w. – W samej Gotlandii zarejestrowano ponad 700 takich znalezisk z tego czasu. Nie do końca rozumiemy przyczyny tego zjawiska, ale łączy się to ze specyficznym modelem gospodarki – tłumaczy dr Bogucki. – Ponieważ w Polsce do początku XI w. monety były warte tyle co kruszec, często zakopywano srebrny złom, czyli pokruszone i połamane monety i ozdoby zwane siekańcami. Zdaje się, że z czasem, w późnym średniowieczu i nowożytności, rzeczywiście coraz częściej przyczyną, dla której człowiek wolał oddać swoje mienie na przechowanie ziemi niż innemu człowiekowi, było zagrożenie lub związana z nim trauma. Potwierdza to chociażby wydarzenie sprzed kilku miesięcy z Bytomia, gdzie dwaj robotnicy wymieniający okna natrafili pod parapetem jednego z mieszkań na ukryte ruble, dolary i biżuterię z początku XX w. Sprzedali je za 20 tys. zł, ale ich nagłe wzbogacenie się wzbudziło podejrzenia. Śledztwo wykazało, że monety schowało małżeństwo repatriantów ze Wschodu, którzy zmarli nie wyjawiając wnukowi – jedynemu spadkobiercy – miejsca ukrycia skarbu. Podobnie mogło być ze srebrem z Wiener Neustadt. Ci, którzy go zakopali, nie powiedzieli nikomu o skrytce. Opłacalny przypadek W historii odkrycia skarbu w Wiener Neustadt niektórym zabraknąć może mocnego zakończenia, bo oddanie skarbu badaczom jest szlachetne, ale nie podnosi adrenaliny. Wielu osobom trudno zrozumieć, dlaczego Andreas K. nie wziął nagrody (wartość skarbu wyceniana jest na kilkaset tysięcy euro). Tymczasem sprawa nie jest taka prosta, gdyż, po pierwsze – mógł jej po prostu nie chcieć, po drugie – w Austrii wcale nie jest to takie proste jak w Wielkiej Brytanii, gdzie znalazca – niezależnie od tego czy przypadkowy, czy nie – ma prawo do nagrody, którą dzieli się z właścicielem pola. Tak było w przypadku anglosaskiego skarbu w Staffordshire, odkrytego w 2009 r. przez żyjącego z renty poszukiwacza zabytków Terry’ego Herberta. 3490 przedmiotów ze złota (5,1 kg), srebra (1,4 kg) i drogich kamieni datowanych od VI do VIII w. wyceniono na 3 mln 285 tys. funtów. Muzeum w Staffordshire, które chce przejąć te zabytki, musi wypłacić tę sumę Herbertowi i właścicielowi pola. U nas nagroda należy się tylko przypadkowym znalazcom, takim jak Marcin Ziętal ze Skib, który dwa lata temu zgłosił odkrycie brązowej biżuterii sprzed 2,7 tys. lat, za co Ministerstwo Kultury przyznało mu 15 tys. zł. Na nagrodę w żadnym wypadku nie mogą liczyć szperacze posługujący się wykrywaczami metali. Kiedyś skarby znajdowano przypadkowo. Pierwszy ich wysyp miał miejsce w XIX w., co wiązało się z głębszą orką, która wydłubywała z ziemi garnki pełne pieniędzy, oraz z narodzinami archeologii i pojawieniem się ludzi, którzy zajęli się rejestracją takich odkryć. Dobrym przykładem jest znaleziony w 1882 r. w Witaszkowie koło Gubina scytyjski skarb z VI w. składający się z 20 najwyższej klasy artystycznej przedmiotów ze złota (część zaginęła w czasie wojny, część można zobaczyć w Berlinie). Z czasem jednak zorientowano się, że zabytki archeologiczne można dobrze sprzedać, więc liczba zgłoszeń przypadkowych odkryć spadła. Teraz, kiedy każdy może kupić wykrywacz metali, jest jeszcze gorzej. – Większość skarbów odkrywanych w Polsce przez poszukiwaczy nie trafia do badaczy, tylko są spieniężane. Z szacunków wynika, że co roku znajdowanych jest u nas od kilku do kilkunastu skarbów, ale informacje o nich są szczątkowe – mówi dr Bogucki. Wynika to przede wszystkim ze złego prawa, dogmatycznej postawy części środowiska archeologicznego i złego funkcjonowania służb konserwatorskich. Na szczęście takie znaleziska zdarzają się też archeologom prowadzącym badania na terenach przeznaczonych pod inwestycje. W 2006 r. archeolodzy natrafili w Łosieniu (dzielnica Dąbrowy Górniczej) na garnek z tysiącem srebrnych monet z XII w. W tym samym roku w Małogoszczy koło Kielc, w trakcie robót ziemnych przy podłączaniu kanalizacji do domku jednorodzinnego, znaleziono naczynie z ponad 400 monetami z XI w. Właściciel zgłosił znalezisko, podobnie jak w zeszłym roku zrobiły to trzy panie z Bonina (okolice Koszalina), które sadząc kwiatki natrafiły na dwa dzbany z 4300 monetami z tego samego okresu. Królewskie klejnoty Czasami odkrycia skarbów zgłaszają detektoryści. Tak było w przypadku ponad 800 srebrnych monet i siekańców z XI w. znalezionych koło Mózgowa, w okolicach Iławy, które były drugą częścią skarbu znalezionego w tym miejscu w XIX w. i zaginionego w czasie II wojny światowej. Specjalistą od badania miejsc dawnych odkryć na terenie Wielkopolski jest poznański archeolog Mirosław Andrałojć, który natrafił na resztki znalezionych wcześniej skarbów z X i XI w. w takich miejscowościach, jak Kąpiel, Dzierznica, Zalesie czy Rogoźno. To ważne, bo w badaniu skarbu najbardziej liczy się odnalezienie go w całości. – Tylko wtedy możemy rekonstruować stosunki gospodarcze – podkreśla dr Bogucki. – Może i najwięcej skarbów pochodzi z wczesnego średniowiecza, ale najwspanialszy jest XIV-wieczny skarb średzki, w którym oprócz monet są także klejnoty królewskie i w dodatku, jak żaden inny, daje się powiązać z konkretnymi osobami i wydarzeniami historycznymi. Najpierw wiosną 1985 r. w miejscowości Środa Śląska, na Dolnym Śląsku, operator koparki natrafił na garnek pełen srebrnych monet. Trzy lata później kawałek dalej łyżka koparki zahaczyła o kolejne naczynie, tym razem wypełnione srebrnymi i złotymi monetami oraz klejnotami. Gdy archeolodzy zjawili się na miejscu, skarbu już nie było. Kilka lat minęło, zanim udało się go odzyskać, choć do dziś nie ma pewności, czy w całości. Od razu było jasne – w Środzie Śląskiej natrafiono na skarb o największej randze państwowej. Wśród klejnotów była bowiem korona zdobiona 193 szmaragdami, szafirami, akwamaryną, granatami i perłami, dwie pary zawieszek w stylu bizantyńskim i węgierskim, bransolety, pierścienie i wysadzana drogimi kamieniami zapinka. Historycy na podstawie zachowanych dokumentów doszli do wniosku, że muszą to być klejnoty z posagu Blanki de Valois, żony Karola IV Luksemburczyka, króla Czech i Niemiec, który w 1355 r. został cesarzem. Młoda żona nie doczekała cesarskiej koronacji, ale jej posag miał wpływ na karierę męża. Potrzebujący gotówki Karol IV poszedł za radą Jana ze Środy Śląskiej i zastawił posag Blanki u Mojżesza – bogatego średzkiego Żyda. Kupiec musiał ukryć skarb w połowie XIV w. podczas prześladowań Żydów średzkich, oskarżanych o sprowadzenie na miasto dżumy. Mojżesz najprawdopodobniej zginął i zabrał ze sobą do grobu tajemnicę królewskiego skarbu. Dziś posag Blanki de Valois można oglądać w muzeum w Środzie Śląskiej. W przypadku najliczniejszych w Polsce skarbów wczesnośredniowiecznych trudno badaczom poznać imiona ich właścicieli. Znacznie bardziej prawdopodobne jest to w przypadku skarbów średniowiecznych i nowożytnych znajdowanych w miastach, gdzie zachowały się dokumenty i listy właścicieli kamienic. Ustalenie właściciela udało się w przypadku skarbu znalezionego w lipcu 2010 r. w piwnicy Muzeum Historycznego Warszawy, na rynku Starego Miasta. Archeolodzy natrafili na 1211 monet z lat 1623–1707. – Dzięki temu, że skarb był w całości, mogliśmy ustalić, że stanowił on jednostkę rozliczeniową odpowiadającą 333,33 złotym polskim, czyli ok. 10 tys. gr – mówi archeolog Ryszard Cędrowski. – Z dokumentów wynika, że w 1703 r. kamienicę kupił grecki winiarz Krzysztof Kisz. Był jej właścicielem do 1713 r. Prawdopodobnie to on podzielił 1000 zł na trzy części i jedną z nich schował w piwnicy domu w czasie trwania wojny północnej (1700–21), gdy Warszawa przechodziła z rąk do rąk. Wieczne zagadki Nie wszystkie skarby tak łatwo zdradzają swoje tajemnice. W marcowym wydaniu brytyjskiego kwartalnika „Antiquity” pojawił się artykuł podsumowujący badanie anglosaskiego skarbu z Staffordshire. Badacze ujawniają, że Terry Herbert wykopał go w miejscowość Ogley Hay. Ponieważ skarb zakopano na wzniesieniu przy biegnącej w pobliżu rzymskiej drodze, zdawało się, że mógł być łupem rabusiów okradających podróżnych. Niestety, nie bardzo pasuje do tego zestaw znalezionych przedmiotów. Oprócz złotego złomu dominują w nim ozdoby militariów – rękojeści mieczy i noży oraz hełmu – nie ma monet ani rzeczy kobiecych, którymi najczęściej handlowano. Kolejna interpretacja zakładała, że w Ogley Hay zakopano łupy z pola bitwy, ale i to jest wątpliwe, bo przedmioty pochodzą z różnych okresów (od połowy VI w. do początku VIII w.), w dodatku brakuje broni czy wykończeń włóczni, pancerzy, pochew czy pasów. Zaczęto zatem rozważać, czy przypadkiem skarb nie jest efektem rabunku jakiejś sali pamięci albo depozytu w pogańskim sanktuarium. Obraz jeszcze bardziej zaciemnia obecność dwóch krzyży i inskrypcji na złotej blaszce. Skarb ze Staffordshire nadal tajemniczo milczy na temat swojej historii. Nawet jeśli nie zawsze potrafimy opowiedzieć, jaka była bezpośrednia przyczyna tezauryzacji większości skarbów, jedno jest pewne – ktoś chciał ukryć swoją własność, ktoś o niej zapomniał lub nie miał możliwości, by ją podjąć z tego podziemnego banku, i dzięki temu zbiegowi okoliczności możemy dziś podziwiać prastare klejnoty i monety.

skarby znalezione po wojnie